42 min

#Archigadki 30: Czy projektant wnętrz powinien być asertywny?

Tego dowiesz się z dzisiejszego odcinka #Archigadek:

  • czy asertywność pomaga w pracy projektanta?
  • w jakich sytuacjach łatwiej być asertywnym?
  • czy warto ufać swojej intuicji we współpracy z klientem?
  • jak sprawdzić, czy dogadasz się z potencjalnym klientem przed podpisywaniem umowy?

#Archigadki do czytania

Dzisiaj chciałabym zacząć z Wami rozmowę o asertywności. Od razu mam do Was pierwsze pytanie: Jak Wy oceniacie swoją asertywność? Jak się czujecie ze swoją asertywnością? Czy to, że zapisaliście się na mój webinar, jest podyktowane poczuciem, że macie w tym temacie jakieś braki, chcecie ją wyćwiczyć? Czy może wprost przeciwnie – uważacie, że zjedliście zęby na klientach i macie tę asertywność w małym paluszku, ale przychodzicie z ciekawości, bo może jeszcze czegoś się dowiecie?

Jestem bardzo ciekawa, jak Wy oceniacie swoją asertywność, bo ja w skali od 1 do 10 oceniam ją na taką mocną siódemkę, gdy chodzi o życie zawodowe. Czuję się zdecydowanie bardziej pewna w tym zakresie niż w przypadku życia prywatnego, kontaktów z bliskimi, ze znajomymi, przyjaciółmi, bo tu oceniałabym na jakąś szóstkę, choć to zależy od sytuacji i od tego, z kim rozmawiam. W kontaktach z moimi rodzicami jestem mniej asertywna, na tym polu jest jeszcze sporo do zrobienia. Natomiast jeśli chodzi o mojego partnera, przyjaciół, to myślę, że to zwykle jest szóstka, czasem nawet siódemka, jak ktoś naciśnie mi na odcisk i doprowadzi mnie do skraju wytrzymałości, ale na pewno w życiu zawodowym moja asertywność jest łatwiej wdrażana w życie. To nie jest dziwne, bo my w ogóle w kontaktach z osobami, które nie są nam mocno bliskie albo łączy nas właśnie kwestia zawodowa, potrafimy być bardziej stanowczy. Chociaż to oczywiście nie jest reguła, dlatego zastanawiam się jak to u Was wygląda.

Alek: „słabe dwa”. 

Kasia: „ja mam problem z asertywnością, ze znajomymi, przyjaciółmi, rodziną”. 

Kasiu to jest zupełnie normalne. Wszystkie kwestie związane z rodzeństwem, z rodzicami (tutaj nie wchodźmy w jakąś głęboką psychologię), to sami dobrze wiecie, że w tych kontaktach nasza pewność siebie i asertywność zdecydowanie kuleje, przynajmniej u mnie. I to jest coś nad czym ja staram się pracować i wychodzi mi to coraz lepiej, ale to nadal nie jest poziom asertywności, który chciałabym posiadać. „Mam wrażenie, że u mnie im bliższa relacja z klientami, tym asertywność mniejsza”. To jest świetny komentarz, bo im bardziej ta relacja jest kumpelska, przyjacielska, tym bardziej nasz poziom asertywności maleje. Dlatego często powtarzam, żeby z klientami nie przechodzić na „Ty”, nie budować relacji przyjacielskich, dopóki między Wami są jeszcze jakieś uzależnienia związane z realizacją projektu, z finansami, z rozliczeniami. To nie jest dobry kierunek. Ja bronię się rękami i nogami przed takimi relacjami i to często spotyka się ze zdziwieniem, ale głównie ze zrozumieniem. Staram się bronić tego bardzo mocno, żeby właśnie nie przechodzić na takie kumpelskie relacje zanim projekt się nie skończy, dlatego że to nie pomaga w asertywności. Jeśli ktoś czuje, że ma asertywność na dość niskim poziomie, to on zawsze będzie z tego powodu cierpiał.

 

Dorotka: „zawsze może być lepiej. To zależy od osoby, która stoi po drugiej stronie. 5 na 10”. Joanna: „u mnie asertywność zależy od tego z kim rozmawiać i o czym. Im pewniej się czuje w danym temacie, tym większa asertywność”. 

 

Znajomość pewnego tematu i przekonanie o tym, że mam rację i jest to racja niepoparta moim światopoglądem, ale poparta faktami, które jestem w stanie udowodnić, zdecydowanie wzmacniają pewność siebie, a co za tym idzie, wzmacniają też asertywność. Chociaż tutaj musimy sobie jasno powiedzieć, że wyrażanie swoich poglądów jest tylko fragmentem asertywności. Asertywność nie polega tylko i wyłącznie na wyrażaniu swoich poglądów, za tym idzie jeszcze dalszy komunikat. I na kolejnym webinarze pokaże Wam taki inżynieryjny sposób na to, jak budować asertywne komunikaty. Podam Wam gotowe „równanie”, które możecie sobie zapisać jako ściągę.

 

Blanka: „7-8 zawodowo, prywatnie lepiej nie mówić”.

Beatka: „słabiutko z asertywności”. 

Blanka: „największy wpływ na rozwój mojej asertywności miała praca”.

 

 O tak, to prawda, nasza praca uczy asertywności i to w taki dosyć trudny sposób. Trzeba po prostu na sobie przetestować różne sytuacje, które są często bardzo toksyczne, bardzo trudne, często manipulacyjne i dopiero po czasie przychodzi do nas refleksja, że nie może być tak, że ludzie nas tak traktują, że będę przez nich poniewierana. Muszę po prostu zacząć asertywnie stawiać granice. To wyznaczanie granic będzie jutro kluczowe na webinarze, dlatego, że będziemy wspólnie wyznaczać swoje granice. Będę Was zachęcała do wypisanie kilku zasad, którymi będziecie się później kierować w trakcie pracy.

 

Kasia: „względnie asertywna w e-mailach, w kontakcie bezpośrednim niestety wymiękam”. 

Łatwiej jest napisać asertywny komunikat, niż go powiedzieć. Tutaj wracamy do tego, żeby po prostu nie odpowiadać, nie reagować pod wpływem emocji. Aby dać sobie czas na przemyślenie swojej decyzji, na przemyślenie swojej opinii i tego, gdzie jest Wasza granica i, pamiętajcie, nawet gdy klient przesyła Wam e-maila z ponagleniem i chce na Was wymusić szybką odpowiedź, to nie macie obowiązku tego robić. Możecie mu spokojnie odpisać następnego dnia, przespać się z tym tematem, porozmawiać z przyjaciółką, pomedytować i zastanowić się co jest dla Was OK i zrobić wszystko, żeby odsunąć od siebie emocje, które są w Was takie gorące, że czujecie, że zaraz wybuchnie Wam gula w gardle. To jest najgorszy moment w którym pisze się e-maila. Kiedy ja czuję, że mam w sobie takie wzbierające emocje, to po prostu piszę e-maila czy notatkę i wywalam z siebie te wszystkie emocje, czyli to co myślę o danej sytuacji czy o danej osobie, a potem tą wiadomość kasuje albo wracam do niej następnego dnia i ją cenzuruje i w takiej ocenzurowanej formie, gdy emocje opadną, wysyłam do klienta, wykonawcy, kontrahenta, współpracownika itd. Jest to trudne, ale da się to zrobić. Zgadzam się, że w kontaktach e-mailowych, sms-owych, potrafimy być bardziej asertywni, bo mamy więcej czasu na przemyślenie tego, co chcemy powiedzieć. Zanim napiszemy, to zastanowimy czy to nad tym, czy na pewno jest OK, a jak już powiemy to, co nam ślina na język przyniesienie, to czasem jest już za późno, mleko się już po prostu wylało.

 

Magda: „czy coś zostaje w wiadomościach po cenzurze?”. 

Bardzo często tylko „dzień dobry” i „pozdrawiam”, ale zdarzają się takie sytuację, że jedno, dwa zdania zostaną poprawione i one już nie mają takiego agresywnego charakteru. Czyli treść merytoryczna oparta na faktach się zgadza, natomiast czasem mnie kusi, żeby gdzieś tam między słowami wbić komuś jakąś szpilę, ale nie jestem z tego dumna, żeby była jasność. Dorośli tak nie powinni robić. Albo asertywni ludzie nie powinni tak robić. Ale każdemu się zdarza, nie będę mówiła, że jestem świętsza od papieża i nie mam tak, ale na szczęście mam też ten hamulec ręczny, dzięki któremu zanim coś wyślę, to staram się to przeczytać, zupełnie na chłodno, i zastanowić się czy to, co piszę w emocjach w jakikolwiek sposób przybliża mnie do rozwiązania jakiegoś problemu. Wtedy właśnie zazwyczaj te treści, które są niefajne, wymierzone w kogoś, po prostu wywalam, usuwam. Zostawiam merytorykę i propozycję rozwiązania jakiegoś problemu. 

 

„Kiedyś miałam klienta, który nie chciał w ostateczności zapłacić za projekt, bo nie odpisywałam zawsze tego samego dnia, tylko, np. następnego”. 

To jest czysta manipulacja, bo generalnie nie macie obowiązku, nie powinniście zgadzać się na to, że będziecie odpisywać tego samego dnia. My, w naszej umowie, mamy zapis o tym, że mamy 7 dni kalendarzowych na zareagowanie na wiadomość klienta i tego się trzymamy. Nie przekraczamy tej daty, ale to nigdy nie jest tak, że odpisujemy zawsze tego samego dnia, bo często jest to po prostu fizycznie niemożliwe. Też mamy swoje plany. Zawsze w poniedziałek siadamy całym zespołem i określamy co w danym tygodniu mamy do zrobienia i tego planu się trzymamy, bo inaczej wszystkie projekty by się rozjechały, gdybyśmy miały tak z doskoku reagować na e-maile czy na wiadomości, które otrzymujemy. Jest zawsze taki czas w ciągu dnia kiedy siadam i odpisuję na wiadomości, ale nie jest tak, że reaguję na nie na bieżąco, chyba, że ktoś akurat napisze e-maila w czasie, kiedy siedzę przy komputerze i odpisuję na e-maile, wtedy jest duża szansa, że na tego e-maila odpiszę od razu. Ale jeśli jestem zajęta robieniem jakiejś dokumentacji, kosztorysu, jakąś pracą kreatywną, mózgową albo cokolwiek innego robię, co wymaga mojego skupienia, to pocztę i telefon mam wyciszone i nie reaguje. To jest moje święte prawo. Jak ktoś straszy, że nie zapłaci, bo nie odpisujecie w ciągu 24 godzin lub 12, to jest to czysta manipulacja.

 

Marta: „mam ogromny problem w informowaniu klientów, że ich wybory są często koszmarne. Jak zbudować komunikat, że jakiś element nie pasuje stylistycznie, a oni się upierają? Jak przekonać, że to co proponuję jest dobre, kiedy mi komunikują, że absolutnie im się nie podoba i przesyłają własny pomysł, który jest nie do zaakceptowania”. 

Teraz pytanie, Marto, czy jest nie do zaakceptowania przez Ciebie, bo to nie jest zgodne z Twoim gustem, czy jest to po prostu jakiś błąd projektowy. Trzeba te dwie rzeczy rozróżnić. Jeśli klienci proponują rozwiązania, które będą trudne do zrealizowania pod względem technicznym albo jest duże ryzyko, że to po prostu się nie sprawdzi, bo będzie się mocno brudzić w tym miejscu albo nie wytrzyma, bo na przykład nie jest to materiał, który nadaje się do zastosowania w tym miejscu, to macie święte prawo i obowiązek powiedzieć o tym klientowi i go uprzedzić. Jeśli klient nie posłucha i mocno upiera się, że chce jakieś rozwiązanie mieć u siebie w domu, mimo świadomości wszelkiej konsekwencji, to proponuję, by w takich sytuacjach podpisywać z klientami na dokumencie informację, że jest to wybór klienta i architekt nie ponosi odpowiedzialności za użytkowanie tego materiału albo klient został poinformowany o konsekwencji użycia danego materiału w danym pomieszczeniu. Tak jakby przenosicie wtedy odpowiedzialność za użytkowanie tego materiału na klienta, jeśli on się mocno uprze. Natomiast jeśli Ty nie jesteś fanką koloru kanarkowego, a klient ma takie marzenie, żeby mieć pokój wymalowany właśnie w tym kolorze, łącznie z sufitem, to rozmawiamy o kwestii gustu i stylistyki, która nie do końca Wam się podoba i są dwa rozwiązania: albo dokończysz ten projekt zgodnie z oczekiwaniami klienta, (kiedy te rozwiązania, które mu proponujesz nie wpływają na funkcjonalność czy na techniczne aspekty takiego rozwiązania – po prostu nie są w Twoim guście, ale są mocno w guście klienta, który będzie w tym mieszkaniu pracował) albo po prostu masz możliwość rozstać się na takim etapie. Dochodzicie do wniosku, że niestety te propozycje klienta są kompletnie nie w Twoim stylu, Ty nie czujesz się w tym stylu dobrze, nie chcesz brać odpowiedzialności za to, jak to będzie ostatecznie wyglądało, nie chcesz się pod tym podpisywać, to zawsze istnieje taka możliwość, żeby dogadać się z klientem i zakończyć po prostu współpracę, zanim dojdzie do konfliktu. Ja też taką współpracę zakończyłam na etapie, kiedy doszliśmy do wniosku z klientem, że nasze gusta są tak różne i podejście do kolorystyki w jego domu jest tak sprzeczne między nami, że nie uda nam się dojść do porozumienia w kwestii koncepcji. To było wiele lat temu, ale pamiętam ten projekt do dzisiaj. Był dla mnie gehenną i rozwiązałam z przyjemnością tę współpracę. Mam nadzieję, że klient na to miejsce znalazł architekta czy projektanta, który bardziej wpisał się w klimat tej przestrzeni i tej stylistyki, którą on proponował. To było zupełnie nie moje. Nie byłam w stanie nawet wczuć się jakkolwiek w taki projekt

 

Piotr: „problemem jest informowanie klienta o złych rzeczach: że coś nie przyjdzie na czas lub coś jest nie tak na budowie, że jest coś inaczej niż wcześniej zakładaliśmy”. 

Takie rzeczy się zdarzają i nie macie wpływu na to. Jest taki artykuł na blogu, kiedyś pisałam też o tym jak informować klienta o fakapach na budowie, o problemach, o opóźnionych dostawach, czyli jak przekazywać klientowi złe wiadomości. Generalnie w takich sytuacjach, kiedy to nie wynika z waszej winy, tylko jest następstwem tego, że kontenerowiec utknął w Kanale Sueskim albo wykonawca nie ma mocy przerobowych, albo poszedł na kwarantannę na przykład, albo wydarzyła się jeszcze jakaś sytuacja w jego życiu prywatnym i on nie jest w stanie wejść do mieszkania w tym terminie, na który się umawialiście, albo na przykład jest ogólny problem z dostępnością drewna na rynku i cierpią z tego powodu wszystkie firmy z branży meblarskiej i wy nie macie po prostu jak tego przeskoczyć, to ja w takich sytuacjach proponuje jak najszybciej dać znać klientowi. Odkładanie tego na późniejszą godzinę, zakładanie, że sprawa może się sama wyjaśni lub jakoś to będzie, to niestety jest duże ryzyko, dlatego, że powinniście zawsze postawić się w roli Waszego klienta: kiedy i w którym momencie wy chcielibyście być informowani o jakichś problemach. Jestem przekonania o tym, że chcielibyście wiedzieć jak najszybciej, nie w momencie, kiedy dochodzi do takiej sytuacji kryzysowej, kiedy wszystkie prace na budowie po prostu stają i wykonawcy nie mają co robić, na przykład, bo nie ma jakiegoś materiału, a Wy mieliście możliwość dużo wcześniej zareagować. Bo wtedy złość klienta na Was, że nie daliście wcześniej znać, może być po prostu uzasadniona. Nieuzasadniona jest złość klienta na rzeczy, na które nie macie wpływu, ale informujecie go o tym, że zakładacie, że właśnie może się zdarzyć taki problem i jednocześnie proponujecie mu rozwiązanie alternatywne. Może Was to postawić tylko i wyłącznie w dobrym świetle. Gdyby do mnie, jako klienta przyszedł wykonawca powiedzieć, że jest problem, ale on proponuje takie rozwiązanie, albo proponuje takie dwie alternatywy do tego tematu, byłabym mu wdzięczna, że daje mi znać z wyprzedzeniem. Mam wtedy komfort psychiczny, że mogę przemyśleć na spokojnie, co będzie dla mnie lepsze, czy chcę na ten materiał, mimo wszystko, czekać trzy miesiące, czy wybieram, np. inną podłogę, która aktualnie jest dostępna. Może nie podoba mi się aż tak bardzo, ale mam już umówionego stolarza za miesiąc, więc nie mogę sobie pozwolić na to, żeby podłogi nie było. On mi daje możliwość wyboru. Generalnie ludzie, którzy przekazują nam złe wiadomości, nie zyskują naszej szczególnej sympatii, ale wtedy, kiedy informują nas odpowiednio wcześniej i kiedy dają nam do wyboru jakąś alternatywę i rozwiązanie, to my na pewno z takiej sytuacji wyciągamy co do nich bardzo pozytywną opinię. Możecie w takiej sytuacji wyciągnąć również korzyść dla siebie.

 

Dorotka: „czy można ustalić na etapie poznawania się z klientem, przed podpisaniem umowy, jaki jest gust, w jakim miałby powstać projekt?”.

Oczywiście, że tak. Najlepszym sposobem na to, wtedy kiedy macie jakieś wątpliwości co do tego, czy z klientem dogadacie się co to do stylistyki, kolorystyki i wizji, którą klient chciałby wykończyć swoje mieszkanie, jest poproszenie klienta o przesłanie zdjęć wnętrz, inspiracji, które mu się podobają. Na pewno klient ma to przemyślane, bo klienci mają częściej przemyślane na jaki kolor chcą pomalować ścianę albo jak ma wyglądać kuchnia pod względem mebli, w jakim one mają być stylu, niż na przykład to, gdzie będą trzymać detergenty, suszarkę albo, nie wiem, deskę do prasowania. Często klienci wiedzą, w jakim stylu chcieliby wykończyć mieszkanie, bo generalnie mają tendencję do tego, żeby skupiać się na tym, co ładne, co stylowe. Szukają inspiracji, przeczesują ten Instagram nieszczęsny. Także oni na pewno będą już mniej więcej wiedzieli, w którym kierunku im to serduszko gra. Więc będziecie mogli po prostu zapytać o to już na etapie przygotowywania oferty. Zachęcam do tego, żeby było to jedno z podstawowych pytań, zanim przedstawicie klientowi ofertę, bo my co prawda nie projektujemy wnętrz w stylu glamour albo jakichś takich bardzo ozdobnych, z gzymsikami, bardzo rzadko tacy klienci nam się zdarzają. Nie potrafię sobie przypomnieć, kiedy ostatnio mieliśmy takiego klienta. To musiało być dobrych kilka lat temu. Natomiast gdyby przyszedł ktoś do mnie, kto wysyła mi w inspiracjach takie wnętrza, z dużą pewnością bym odpowiedziała, że my takich wnętrz po prostu nie projektujemy, nie specjalizujemy się w nich, ale polecam pani firmę a, b lub c, bo to są takie osoby, które w takich wnętrzach się specjalizują i na pewno będzie pani zadowolona z projektu. Natomiast gdyby ktoś mocno naciskał i chciał taki projekt robić tylko i wyłącznie ze mną, to cena takiego projektu byłaby inna, niż zrobienie projektu w takiej nowoczesnej formie, jak my zazwyczaj robimy. Zawsze w pracy przy modelowaniu, przy projektowaniu takiego wnętrza, przy rozrysowywaniu takiego wnętrza, jest po prostu więcej pracy. Zachęcam Was do tego, żeby to było jedno z podstawowych pytań, które zadajecie klientowi przed przygotowaniem oferty, czyli: w jakim stylu chciałby wykończyć swoje mieszkaniu lub dom?, bo to na pewno też pomoże Wam Waszą pracę po prostu wycenić, ale przede wszystkim ocenić czy gust klienta pokrywa się po prostu z waszym stylem.

 

„Trafił mi się klient, który chciał na bogato. Powiedziałam, że ja tak nie projektuję. Usłyszałam, że mam zrobić co ona chce i koniec”. 

Jak ja słyszę, że ludzie tak do Was piszą, to nie wiem, gdzie oczy podziać, nie wyobrażam sobie, że ktoś może do drugiej osoby, którą zatrudnia, tak niewolniczo wręcz podchodzić. Masz tak zrobić i koniec. To nie jest filozofia, którą ja się kierują w życiu i to nie jest filozofia, którą kieruję się w kontaktach z moimi klientami. Zawsze szokuje mnie, że macie takie doświadczenia i to tylko jeszcze bardziej dobitnie pokazuje mi, że rozmowy na temat asertywności, stawiania granic, są po prostu potrzebne. Bo jak się zachować w takiej sytuacji, kiedy klient tak stawia sprawę, że coś ma być zrobione tak i tak, bo tak i tak sobie wymyślił? To jest dla mnie dziwne.

 

 Smutne jest jak dużo klientów nie ma szacunku do projektantów. Zdarzają się oczywiście takie osoby, ale jak to we wszystkich usługach związanych z obsługą klienta. To są generalnie bardzo trudne zawody, szczególnie te, które nie są usługami pierwszej potrzeby, tylko w jakimiś sensie nadal luksusowymi. Wiem, że my obracając się w naszym gronie architektów, projektantów mamy przeświadczenie o tym, że teraz to już wszyscy projektują z architektami albo teraz to już generalnie bez architekta, projektanta to jak bez ręki. Natomiast w rzeczywistości trochę żyjemy w takiej bańce, co uświadomił mi ostatnio mój kolega z którym rozmawiałam, to nie jest do końca tak, że cały świat projektuje z architektami, projektantami. Po prostu my mamy takie przekonanie, bo żyjemy w tym świecie wnętrzarskim, branżowym i rozmawiamy o naszych klientach, więc możemy mieć przypuszczenie, że tych projektów jest teraz więcej, klientów jest więcej i to jest na pewno prawda. Ale nadal dla większości osób nasze usługi są luksusowymi. Większość osób na własną rękę projektuje domy i mieszkania i zdarzają się, jak w każdej tego typu usługach, czarne charaktery i czarne owce, które pozostają w naszej pamięci na długi lata i to nie zawsze, niestety, w pozytywnym znaczeniu, tylko wręcz przeciwnie. Na pewno każdy z Was ma takiego „toksyka” albo taki negatywny przykład tego, jak trudny potrafi być klient, jak potrafi być toksyczny. Prawda jest taka, że każdy musi w końcu taki chrzest bojowy przejść, może łagodnie, może gorzej. Moją rolą tutaj jest, żeby Was zabezpieczyć przed takimi toksycznymi wariatami i trochę wyostrzyć Wasz zmysł i Wasze radary na takich klientów, ale niestety nie zawsze się to po prostu udaje. Bo praca z ludźmi, z klientem jest generalnie obarczona pewnym ryzykiem. Więc zgadzam się, że zdarzają się klienci, obok których niestety trudno jest przejść łagodnie i spokojnie do porządku dziennego po konfrontacji z taką osobą, ale jednak mam nadzieję, że macie dobre doświadczenia, że w większości nasi klienci, osoby, które przychodzą do architektów czy projektantów, wiedzą po co przychodzą, wiedzą w jakim celu, kim jest ta osoba, są świadomi jaki jest zakres tej współpracy. Ale mam też nadzieję, że Wy macie w sobie coraz więcej pewności i coraz bardziej zaznaczacie ten zakres współpracy, nie dając wchodzić sobie na głowę. Mam nadzieję, że jednak większość Waszych klientów to są pozytywne, fajne i miłe przykłady współpracy, a nie te negatywne, przez które człowiek nie wie czasem gdzie podziać oczy.

 

Kasia: „mi się rzadko zdarza brak szacunku, w zasadzie się nie zdarza, ale może dlatego, że jeśli jest problem na etapie wyceny i podpisania umowy, to się wycofuje”.

 Ja też wiem, że dla osób, które mają pewne doświadczenie to ten radar właśnie, wyostrzenie na takich klientów działa coraz lepiej. Już na etapie wyceny można zrozumieć z kim się będzie miało do czynienia. Problem pojawia się wśród osób, które to doświadczenie mają troszkę mniejsze, ale będziemy tutaj wspólnie nastrajać wasze radary, właśnie na takie różne niefajne sytuacje, żebyście wiedzieli czy się wycofać, czy iść w taką relację, czy ona będzie dobra dla Was czy popchnie Was do przodu, czy stłamsi i spowoduje tylko i wyłącznie niepotrzebny stres

 

Martyna: „ja na TicToku dostałam komentarz, że architekt wnętrz powinien swój gust zostawić za drzwiami, jak robi projekt dla klienta”.

Jest to jedna z najbardziej niesprawiedliwych i głupich rzeczy, jakie można powiedzieć o zawodzie architekta i projektanta. Warto byłoby żebyśmy sobie zaplanowali takie spotkanie, w czasie którego właśnie porozmawiamy o tym, czy architekt, projektant wnętrz powinien zostawić gust za drzwiami we współpracy z klientem? Czy powinien swoim gustem i swoim stylem niejako trochę pokierować klienta i trochę mu ten styl narzucić? Tyle, ile architektów, tyle, ile klientów, to tyle będzie opinii. Dosyć kontrowersyjny temat, ale niezwykle ciekawy. Ja od razu powiem, że uważam, że to jest naprawdę jedna z najgłupszych tez jaką można usłyszeć o tym zawodzie. 

 

„Polecam sobie zapisywać odczucia na etapie rozmowy o ofercie z potencjalnym klientem”. 

Super protip, naprawdę zgadzam się w 100%. Nasze przeświadczenie i takie pierwsze wrażenie są szalenie istotne, szalenie ważne w kontaktach z ludźmi. Często bagatelizujemy naszą intuicję w kontaktach z nowymi osobami. Nawet jak nam z tyłu głowy coś tam dzwoni że nie do końca jest dobrze, że coś mi tutaj śmierdzi, że coś jest nie tak, to my albo jesteśmy nastawieni hura optymistycznie do każdego nowego projektu, do każdego nowego klienta albo mamy gorszy czas finansowo, więc postanawiamy bagatelizować własne odczucia, a potem w trakcie realizacji, w trakcie projektu okazuje się, że one były poprawne, że zgadzają się z faktami. Więc tutaj bardzo fajny pro tip, żeby zapisywać sobie jakie mieliśmy odczucia po pierwszym spotkaniu, jakie mieliśmy odczucia po pierwszym telefonie i jak ktoś nas potraktował, bo potem po prostu o tym zapominamy. Klient na przykład nie odzywał się przez dwa tygodnie, a potem wraca z informacją, że akceptuje ofertę i chce podpisać umowy, a my już nie do końca potrafimy sobie przypomnieć, co to w ogóle był za klient, o czym rozmawialiśmy, także takie zapisywanie na gorąco bardzo, bardzo pomaga podjąć później decyzję czy chcemy z tą osobą współpracować, podpisać umowę, bo dopóki nie podpiszecie umowy, to naprawdę wszystko się jeszcze może wydarzyć. 

 

„Intuicję ja mam mega niezawodną. Warto jej ufać”. 

Właśnie, a często jest tak, że trochę próbujemy ją zagłuszyć albo w ogóle kobiety mają taką tendencję do tego, żeby pisać innym wymówki albo usprawiedliwienia i to nie tylko w sferze zawodowej, ale prywatnej również, czyli ciągle kogoś tłumaczyć za jego potknięcia i błędy, zamiast faktycznie patrzeć na to, co robi, a nie co mówi. Czyli nie słowa, tylko czyny. Więc szczególnie na to zwracam uwagę i uczulam, żeby ufać swojemu pierwszemu wrażeniu. Nie zawsze ono oczywiście jest w 100% zasadne, bo my też mamy taką tendencję do stygmatyzowania innych osób, na przykład na podstawie wyglądu czy na podstawie jakiejś jednej cechy. To się nazywa w psychologii efekt halo. To ma miejsce, na przykład, w przypadku ładnych osób, mamy generalnie tendencję do ufania komuś, kto jest ładny, przypisujemy mu również cechy pozytywne. Na przykład, jeśli ktoś jest ładny to też jest miły albo szlachetny. Generalnie efekt halo robi nam właśnie wielkie kuku w głowie, ponieważ często na podstawie czyjejś powierzchowności dopisujemy mu cechy, których nie posiada. Również w drugą stronę: jeśli ktoś ma tatuaże albo sztuczne rzęsy, albo przedłużane włosy, albo piersi zrobione, to od razu jest nam łatwiej takiej osobie przypiąć etykietkę, często nie do końca fajną, która może być zupełnie niezgodna z tym, jaka ta osoba jest, jaką posiada wrażliwość czy mądrość życiową. Więc też bardzo mocno Was uczulam, żeby odróżnić intuicyjną wiedzę na temat kontaktu z daną osobą od etykietowania ludzi, np. pod względem wyglądu. Ja na przykład wykorzystałam tę metodę w przypadku osób, które rekrutowałam do siebie do firmy i po każdej takiej rozmowie z kandydatem na stanowisko dla niej, po prostu zapisywałam swoje odczucia z rozmowy z daną osobą. I jak przeprowadziłam tych rozmów dziesięć czy dwadzieścia, to mi było bardzo trudno sobie przypomnieć o czym i w jaki sposób rozmawiałam z pierwszą. Dlatego, gdy wracałam do notatek w których zapisywałam sobie hasłowo na przykład co mi się podobało w trakcie tej rozmowy albo co mi się nie podobało w jej trakcie, albo co było dla mnie zastanawiające, do wyjaśnienia na później, to mi było łatwiej przypomnieć sobie również kontekst tej rozmowy. Więc zapisywanie sobie przemyśleń, nawet w formie haseł, bardzo pomaga później podjąć różnego rodzaju decyzje, czy to w życiu zawodowym, czy prywatnym. 

 

Magda: „z doświadczenia wiem, że nawet jeśli zleceń jest mniej w danym momencie, a pojawia się nowy klient, z którym czujemy, że coś jest nie tak to lepiej odpuścić. Pieniądze nie są warte tych nerwów”. 

To prawda, słuchajcie, już mówiłam o tym wielokrotnie, że podejmowanie decyzji na temat współpracy z klientem tylko i wyłącznie dlatego, że macie ZUS do zapłacenia w danym miesiącu, to gotowy przepis na kłopoty. Rozumiem, że są takie sytuacje w życiu, że czasem jest z kasą krucho i każde zlecenie jest po prostu na wagę złota. Szczególnie wtedy, kiedy się zaczyna pracę, dlatego ja tak bardzo często mówię do wszystkich osób, które pytają mnie bądź piszą do mnie z pytaniem jak zacząć pracę w tym zawodzie, to jednym z pierwszych pytań, które zadaję: Czy masz poduszkę finansową? Czy masz zabezpieczenie finansowe, które pozwoli Ci bez żadnego zlecenia przeżyć następny rok, następne pół roku w takim scenariuszu minimalnym, dlatego że jest to czas potrzebny do tego, żeby przede wszystkim przygotować się do pracy w tym zawodzie (w takim formalnym sensie), rozeznać się w temacie i znaleźć pierwsze czy drugie zlecenie. Tak, żeby zacząć się po prostu rozkręcać, bo jeśli ktoś po prostu optymistycznie naogląda się programów wnętrzarskich, a potem zacznie z dnia na dzień próbować pracy w tym zawodzie, to może prześlizgnie się przez pierwsze dwa zlecenia, ale zawsze na końcu znajdzie się taki klient, który akurat będzie miał pieniądze, a architekt będzie bardzo mocno potrzebował tych pieniędzy i da się złapać w nie do końca fajną dla niego współpracę. Często są to też sytuacje, gdzie w psychice takiej młodej osoby, młodego przedsiębiorcy, młodego projektanta robią bardzo duże szkody i wypalają w trybie ekspresowym chęć i zamiłowanie do tego zawodu. Wiele osób w ciągu pierwszego roku czy w ciągu pierwszych dwóch lat porzuca pomysł pracy jako architekt czy projektant wnętrz, bo właśnie dało się wpuścić w maliny przez jakiegoś klienta, kiedy akurat potrzebowali pieniędzy, bo nie mieli ich na opłacenie rachunków. Dlatego poduszka finansowa jest niezwykle ważna wtedy, kiedy się startuje. 

 

Piotr: „nawet jak radar zapali się na czerwono zwykle biorę i tak pieniądze z góry za poszczególne etapy. A intuicję często zagłusza gaża”. 

Jeśli macie dobrze skonstruowaną umowę, to jest to ryzyko, które można podjąć, ale dla mnie to już naprawdę ostateczność, bo jeśli już od samego początku czujecie idące kłopoty albo coś Was zastanawia w danym kliencie, to niestety jest duża szansa na to, że później będzie tylko gorzej, bo jeśli ktoś już przed podpisaniem umowy pokazuje się Wam z najgorszej strony, to może się okazać (chociaż nie jest to oczywiście reguła), że później będzie po prostu tylko gorzej. 

Dobrze, Kochani, bardzo Wam serdecznie dziękuję. Życzę Wam cudownego dnia, wspaniałego tygodnia. Do zobaczenia.

 

Dołącz do najpopularniejszego newslettera w branży i zaprojektuj swój sukces!

Dołącz do najpopularniejszego newslettera w branży i zaprojektuj swój sukces!

    Nazywam się Iza Gemzała i wspieram architektów oraz projektantów wnętrz w rozwoju ich pracowni.

    Od 2008 roku projektuję wnętrza. Prowadzę własną pracownię „Prosty Plan” oraz grupę „ArchitektPRO. Zaprojektuj swój sukces” na Facebooku. 

    Integruję branżę wnętrzarską, pomagam młodym architektom w początkach działalności, bez ogródek piszę o blaskach i cieniach tego zawodu. Kocham polski dizajn, ludzi z pasją oraz nietypowe i trudne przestrzenie do zaprojektowania. Wierzę, że dzięki wzajemnej motywacji, rozwojowi, stałemu poszukiwaniu i doskonaleniu jesteśmy w stanie tworzyć nie tylko piękne, lecz także funkcjonalne projekty oraz budować nasze biznesy bez niepotrzebnego stresu. Jestem tu po to, aby Ci w tym pomóc :)

    Potrzebujesz więcej inspiracji?

    Dołącz do odbiorców naszego newslettera! Gwarantujemy solidną dawkę wiedzy oraz zaproszenia na darmowe spotkania online z Izą Gemzałą i ekspertami ArchitektPRO!

    .
    Twoje zakupy
    Brak produktów w koszyku!