Iza: Witam Wojtku.
Wojtek: Dzień dobry, dzień dobry.
Iza: Dziękuje, że przyjąłeś ponownie zaproszenie do mojego podcastu.
Wojtek: Cała przyjemność po mojej stronie, tym bardziej, że sam się trochę napraszałem.
Iza: To prawda. Ostatnio rozmawialiśmy na temat RODO, a dzisiaj będę chciała Cię podpytać trochę na temat praw autorskich, czyli takiej bardzo ważnej kwestii w kontekście pracy architekta, architekta wnętrz. Zanim zapytam o takie bardziej szczegółowe rzeczy, to chciałam Ci opowiedzieć pewną historię. Gotowy?
Wojtek: Gotowy.
Iza: W tamtym roku, a może jeszcze trochę wcześniej, miałam taką nieprzyjemną sytuację z jednym z deweloperów. Moje zdjęcia z realizacji zostały wykorzystane bezprawnie do reklamowania mieszkań tego dewelopera. Chcę napomknąć, że jest to jeden z największych deweloperów Warszawy, więc nie było mowy o pomyłce, przeoczeniu. Była to celowa akcja, która miała za zadanie wywindować wyniki sprzedaży jak najbardziej w górę. Taką informację na temat tego, że moje zdjęcia są wykorzystywane w ogłoszeniu dostałam od jednej z architektek, która gdzieś przez przypadek na nie się napatoczyła. Rozpoznała moje zdjęcie i podesłała linka. Ja zareagowałam natychmiast, zgłosiłam się do dewelopera, zadzwoniłam do biura sprzedaży z informacją, że te zdjęcia są na ich stronie, są wykorzystywane bezprawnie, ja nie udzieliłam takiej zgody na wykorzystywanie moich zdjęć i bardzo proszę o to, żeby te zdjęcia z tej strony zniknęły. W odpowiedzi dostałam szereg wyjaśnień, które generalnie miały za zadanie zamydlić mi oczy. Ale to ogłoszenie tak jak było w internecie, tak pozostało jeszcze przez długi czas. Za namową kilku osób, już nie pamiętam jak trafiłam do tej informacji, ale trafiłam do notariusza, który sporządził w formie dokumentu, aktu notarialnego taki screen z tej strony internetowej wraz z adnotacją o dacie i o treści tej strony, ponieważ zostałam poinformowałam, że taki zwykły screen print zrobiony w warunkach domowych nie jest dowodem w sprawie, tylko taki, który jest przygotowany przez notariusza ma moc prawną. Miałam jakby ten dowód w tej sprawie przy sobie, ale dalej nie mogłam od dewelopera wymusić, żeby te zdjęcia zniknęły z Internetu. Nie chciałam swoimi realizacji reklamować biura sprzedaży dewelopera. Bardzo długo trwa między nami wymiana e-maili, ostatecznie te zdjęcia zniknęły z Internetu, ale ja nie doczekałam się żadnych przeprosin, wyjaśnień, tak naprawdę niczego. Nie wiedziałam za bardzo co w tej sytuacji zrobić. Nie ukrywam, że to był taki okres przedświąteczny, trochę miałam zaprzątniętą głową innymi sprawami, jakoś nie czułam się na siłach walczyć z dużym warszawskim deweloperem, bo też nie wiedziałam jakie prawa mi przysługują. Wtedy jeszcze niewiele na ten temat wiedziałam i to zainspirowało mnie do tego, żeby poprosić Cię o to, żebyś wyjaśnił nam czym są te prawa autorskie i czy w takiej sytuacji mogłam coś więcej ugrać, jak Twoim zdaniem mogłam w ogóle rozwiązać tą sytuacją? Bo kończąc chcę tylko powiedzieć, że nie jestem odosobniona w takich sytuacjach. Wielu architektów zgłaszało się do mnie z informacją, że też padły ofiarą kradzieży ich własności intelektualnej w Internecie.
Wojtek: Potwierdzam, że takich sytuacji jest niestety na pęczki i bardzo często kończą się w ten sposób jak skończyło się u Ciebie. Czyli ktoś nie reaguje, Ty go napominasz, on ostatecznie z Bożej łaski usuwa te zdjęcia, a Ty mając inne sprawy i nie bardzo chcąc sobie zaprzątać głowę w danym okresie takimi problemami po prostu o temacie zapominasz i jak gdyby po sprawie. To jest częsty scenariusz, natomiast nie zawsze musi tak wyglądać. Zacznę od tego, że fajnie, że zdecydowałaś się na notarialny print screen, bo to jest dowód silniejszy. Powiedziałbym, że zwykły print screen nie stoi z góry na straconej pozycji, natomiast ma mniejszą moc dowodową niż taki notarialny print screen. Więc jeżeli jesteśmy zdecydowani na dochodzenie swoich spraw, to notarialny print screen jest dobrym krokiem do stworzenia sobie tego pierwszego i najważniejszego dowodu w sprawie. Natomiast w Twoim przypadku nie nastąpiły kolejne działania, co mnie trochę dziwi, bo zainwestowałaś w notarialny print screen, po czym odpuściłaś. Rozumiem, że miałaś jakieś inne obowiązki, nie do końca chciałaś sobie zaprzątać tym głowę.
Iza: Trochę nie wiedziałam co mam po prostu zrobić, czy od razu już wytaczać jakieś ciężkie działa czy po prostu czekać na reakcję. Później dostałam zadzwoniła do mnie ta pani, która umieściła te zdjęcia w internecie. Była pracownikiem biura sprzedaży. Pamiętam to dokładnie, to było dzień przed wigilią i powiedziała mi, że bardzo przeprasza, że te zdjęcia wykorzystała. Jej pracodawca nic nie wiedział na ten temat. Natomiast jeśli będę chciała ubiegać się o jakieś zadośćuczynienie pieniężne, to muszę mieć świadomość, że ona zostanie pociągnięta do odpowiedzialności, będzie musiała za to zapłacić z własnej kieszeni i ona jest oczywiście gotowa ponieść taką karę, ale prosi mnie o to, żebym odpuściła.
Wojtek: Trochę zagrała na emocjach. Większość naruszycieli nie wpadnie na taki dobry pomysł.
Iza: Była pomysłowa, może to nie pierwszy raz.
Wojtek: Może nie pierwszy, może ma taką praktykę, że w ten sposób właśnie wykorzystuje cudze zdjęcia, podbijając sobie sprzedaż w najbliższych okresach, a potem jakoś sprytnie dzwoni pracownik i przeprasza, ale nie będziemy wnikać w intencje, bo to nie nasza rola. Natomiast co można zrobić? W pierwszej kolejności w takich sprawach zaczyna się od wezwania do zaprzestania naruszeń. Można powiedzieć, że takie wezwanie w pewnym sensie sformułowałaś, tylko domyślam, że ono nie było takie sformalizowane, za potwierdzeniem odbioru, tylko pewnie elektronicznie.
Iza: Dokładnie.
Wojtek: W związku z tym w takich sprawach, gdy już zrobisz ten print screen, wysyłamy wezwanie do zaprzestania naruszeń praw autorskich, wysyłamy je bądź we własnym imieniu, bądź korzystamy z usług kancelarii, która staje naszym pełnomocnikiem, kontaktuje się w naszym imieniu z naruszycielem. Wiadomo, że psychologicznie lepiej działa, gdy kontaktuje się kancelaria niż Jan Kowalski i wysyłamy takie pismo za potwierdzeniem odbioru i to jest taki pierwszy dokument, który gromadzimy na wypadek sytuacji, w której to nasze pismo pozostałoby bez reakcji i musielibyśmy rzeczywiście skierować się do Sądu. No bo rzeczywiście, jeżeli ta strona naruszyciela nie zareaguje na nasze wezwanie i nie zrobi nic z własnej woli, to jest tylko droga sądowa, czyli pozew w postępowaniu cywilnym i sprawa o naruszenie praw autorskich. W ramach takiej sprawy możemy domagać się, możemy kierować różne roszczenia, takie najbardziej podstawowe, to jest właśnie zaniechanie naruszeń, tylko najczęściej kiedy decydujemy się na pozew sądowy, to nie tylko po to, żeby ktoś tych naruszeń zaniechał, tylko żeby coś nam zapłacił bądź jakieś organizacji charytatywnej czy pożytku publicznego, można takie sformułować o zapłatę na rzecz organizacji. Formułując takie roszczenie idziemy do Sądu, musimy udowodnić, że ten utwór jest nasz, musimy wskazać, że został rozpowszechniony bezprawnie. Jeśli mamy ten print screen i jeśli mamy dowody potwierdzające nasze autorstwo, to w zasadzie stoimy na wygranej pozycji, dlatego, że teraz ta druga storna musi wykazać, że ona była uprawniona, a jeżeli nie miała licencji, nie miała zgody, nie był to żaden dozwolony użytek w postaci np. cytatu, to jakby jest na straconej pozycji. Natomiast trzeba sobie zdawać sprawę, że takie postępowanie, mimo że może być proste, to może trochę potrwać, może potrwać nawet rok zanim rozprawa zostanie wyznaczona, zanim to wszystko się skończy. Większość spraw dotyczących praw autorskich kończy się polubownie, poza sądem, chyba że ta druga storna nie ma żądnej dobrej woli i my nie chcemy jej odpuścić i jesteśmy zmuszeni, żeby w ten procs pójść. Także tak to z grubsza wygląda. Nie wiem czy chcesz odpytać w tym kontekście?
Iza: Zaczęliśmy od sprawy trochę trudnej. Chciałabym Cię zapytać tak ogólnie, czym jest prawo autorskie i w jaki sposób chroni twórców takich jak architekci?
Wojtek: Pytanie niemal filozoficzne. Prawa autorskie to jest taka regulacja, która ma chronić interesy twórców, u jej założeń leży to, żeby twórcy nie czuli oporów przed tworzeniem, żeby wręcz byli stymulowani do tego tworzenia, mając z tyłu głowy, że ich twórczość jest bezpieczna i w sytuacji gdy ktoś będzie chciał wyrządzić coś złego z tą twórczością, to będą mogli zareagować. Więc z jednej strony prawo autorskie ma chronić twórców, ale nie można zapominać, że te prawa autorskie jest również w pewien sposób dla odbiorców twórczości, czyli dla użytkowników, tych którzy z tej twórczości mają korzystać. Przewiduje pewne swobody, kiedy można korzystać z danych utworów bez zgody, bez płacenia. Natomiast domyślam się, że dzisiaj interesuje nas bardziej wątek od strony twórców, wiec na tym skupmy uwagę i powiedzmy, że rzeczywiście architekt jest twórcą. Architekci tworzą utwory architektoniczne, które korzystają z ochrony prawa autorskiego, co oznacza, że architekt ma jak gdyby monopol na decydowanie o tym, co stanie się ze stworzonym przez niego utworem architektonicznym i to nie różni się niczym od pisarza, grafika, publicysty. Nie ma żadnej szczególnej regulacji dla architektów w prawie autorskim, za wyjątkiem kliku szczegółowych opisów, architekt to jest twórca taki jak każdy inny. Więc tak samo korzysta z tej ochrony jak inni twórcy. Nie wiem czy satysfakcjonuje Cię ta odpowiedź na pytanie czym jest prawo autorskie.
Iza: Jak najbardziej, zastanawiam się co w pracy architekta może w ogóle podlegać ochronie w myśl tego prawa.
Wojtek: Projekt architektoniczny to jest pierwsza i najważniejsza myśl, bo to jest wynik tej twórczości. Na pewno nie będzie korzystał z ochrony sam pomysł dopóki nie zostanie przelany na ten projekt, więc z chwilą stworzenia projektu pojawia się utwór, który z tej ochrony korzysta. Jeżeli masz pytanie dotyczące konkretnych fragmentów pracy architekta to śmiało zadawaj pytania, a ja będę starał się odpowiedzieć, czy ten fragment jest chroniony.
Iza: Dobrze, to omówmy pracę architekta od początku. Zazwyczaj zaczyna się w ten sposób, że architekt przedstawia klientowi pewien pomysł na rozplanowanie układu funkcjonalnego w mieszkaniu czy domu klienta, zazwyczaj są to rzuty tego mieszkania czy domu w 2-3 propozycjach, ustawienia mebli, sprzętu, ścian, zburzeń itd. Generalnie jest to pewien pomysł, idea, jeszcze bez dobierania materiałów czy kolorystyki, tylko pokazanie co można z danej powierzchni wycisnąć pod względem funkcjonalnym. To jest pierwszy krok.
Wojtek: Wiesz co, tu jest pewien problem. Z jednej strony intuicyjnie wyczuwamy, że chcielibyśmy to chronić, bo to jest w naszym interesie. Natomiast zawsze można zadać sobie pytanie o tzw. kryterium twórczości, czyli w którym miejscu kończy się praca czysto techniczna, a w którym ujawnia się ta kreatywność. Teraz zwykły rzut mieszkania, wydaje się, że nie będzie korzystał z ochrony, bo jest rzutem, czyli odwzorowaniem jakiejś przestrzeni. Natomiast w sytuacji, kiedy nanosimy na niego układ poszczególnych mebli, elementów itd., to wydaje się, że w większości przypadków będziemy mówili o chronionym utworze. Natomiast trzeba mieć z tyłu głowy, że w prawie autorskim nigdy nie ma takiej jednoznacznej odpowiedzi i nie ma żadnego obiektywnego kryterium, które można uchwycić w palcach i powiedzieć: ono istnieje, więc jest utwór. Utwór to jest generalnie przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze. Tak pięknie brzmi definicja i pod to trzeba potem wszystko podciągać. Natomiast wydaje mi się, że w większości przypadków, jeśli nasz pomysł na zagospodarowanie przestrzeni przyjmuje formę namacalną, przekazujemy to klientowi w formie graficznej, a nie tylko słownie, to rzeczywiście będziemy mieć już do czynienia z jakimś chronionym utworem.
Iza: Czy zatem doradztwo projektowe, rozmowa z klientem na temat pomysłów jak przearanżować jego mieszkanie, jak przemalować ściany czy jak dodać elementy, aby urozmaicić przestrzeń bez wykonania takiego projektu też podlega takiej ochronie?
Wojtek: Raczej nie. Oczywiście można to teraz odnieść do przykładu, który często podają prawnicy, mówiąc, że utwór ma być utrwalony. Powołują się na taką sytuację jak improwizacja jazzowa. Kiedy ktoś improwizuje na żywo i powstaje utwór i jest zakomunikowany na żywo. Można to teraz odnieść do sytuacji, w której architekt opowiada klientowi o swoim pomyśle, to jak gdyby utrwala swój utwór. Natomiast gdybyśmy poszli w taką argumentację, to my jej praktycznie nigdy nie obronimy. Co więcej, pytanie jaki byłby cel, aby na tym etapie widzieć już utwór, bo domyślam się, że jest z tyłu głowy przekonanie, jeśli podzielę się pomysłem z klientem, a klient ten pomysł zrealizuje beze mnie, to ja chcę móc coś zrobić. Taka pewnie jest idea.
Iza: Tak.
Wojtek: Także ja bym nie upatrywał możliwości ochrony na gruncie prawa autorskiego. Raczej pokusiłbym się na skonstruowanie na tyle profesjonalnej umowy, żeby umownie pewne obowiązki na klienta narzucić. Dla przykładu, kiedy po pierwszej czy drugiej rozmowie koncepcyjnej klient rezygnuje z naszej współpracy, zobowiązany jest zapłacić architektowi taką i taką kwotę. Wtedy uciekamy od problemu czy korzystamy z czegoś chronionego czy nie. Po prostu mamy zobowiązanie umowne, łatwo weryfikowalne. Odbyła się pierwsza rozmowa, odbyła się druga rozmowa, została przedstawiona koncepcja. Klient ją odrzucił, a więc za ten nakład pracy architekta należy się już określone wynagrodzenie.
Iza: Ok. No to może coś bardziej namacalnego. Wizualizacja. Czyli takie przedstawienie domu, mieszkania klienta, które pokazuje konkretne pomysły, dobór materiałów, kolorystykę i meble zgodnie z jakąś wizją architekta.
Wojtek: Jak najbardziej. Samo słowo wizualizacja już nam wskazuje, że zwizualizowaliśmy nasz projekt, czyli go utrwaliliśmy, czyli nasza twórcza koncepcja została przelana na coś namacalnego. W związku z tym myślę, że jak najbardziej mówimy tu już o utworze chronionym w ramach prawa autorskiego. Chociaż też oczywiście można się zastanawiać na ile jest to twórcze, bo… Znaczy ja nie znam się na tej branży, nie chcę niczego kwestionować, bo domyślam się, że jest to istotne, natomiast ile jest np. możliwości ustawienia garderoby? I czy jeśli ja ustawię ją w tym miejscu, to jest to twórcze czy wynika z pewnych technicznych standardów związanych z danym układem przestrzennym itd. Natomiast myślę, że nie ma sensu w to brnąć. Myślę, że przyjęlibyśmy, że wizualizacja jest chroniona prawem autorskim. Tylko przypuszczam, że znowu my się zastanawiamy czy jest chroniona prawem autorskim po to, żeby móc wyciągać jakieś negatywne konsekwencje dla klienta, który na jakimś etapie naszej współpracy okazałby się nieuczciwy i chciałby w jakiś sposób zażerować na naszej pracy, nie płacąc tyle, ile byśmy chcieli. Tutaj znowu nie polecałbym na bazowaniu na prawie autorskim, bo z prawem autorskim jest tak, że wszystkie roszczenia ujawniają się, kiedy już coś złego się zadzieje, a z kolei umowy są sporządzane po to, żeby to coś złego się nie zadziało. Więc jeżeli zawrzemy umowę dobrej treści z klientem, to w tej umowie będziemy mieli przewidzianą procedurę, która pomoże nam wybrnąć z największej ilości problematycznych sytuacji, jakie wcześniej przewidzimy.
Iza: Ok. Czy ma znaczenie czy wizualizacja dotyczy mieszkania, które faktycznie istnieje vs mieszkania, które jest wytworem naszej wyobraźni, np. na potrzeby pracy, konkursu, tego typu rzeczy?
Wojtek: Na pewno będzie łatwiej coś argumentować na poziomie twórczości, jeśli będziemy sobie coś całkowicie wyobrażać i imaginować, bo to jest od początku nasza praca twórcza. Powiedzmy, taka 200%. Natomiast mogłabyś sobie stworzyć kontrargumentację dla sytuacji, w której mówimy o gotowym mieszkaniu, bo osoba, która chciałaby zakwestionować twórczość architekta, powiedziałaby, że jego twórczość jest zdeterminowana pewnym z góry założonym układem przestrzennym. Natomiast nie do końca zgadzam się z taką kontrargumentacją, bo prowadząc taką argumentację doszlibyśmy do wniosku, że w zasadzie mało kiedy praca architekta wnętrz będzie twórcza, bo zawsze jest ograniczony do jakiegoś układu. A jednak znaczenie gospodarcze architektów wnętrz pokazuje, że płaci się im za to, aby w obrębie już funkcjonującego układu zrobili coś fajnego, więc tą fajność możemy utożsamiać z wkładem twórczym i uznawać, że to jest twórczość chroniona.
Iza: Czasami zdarza się, że klienci próbując wymigać się od płatności na koniec projektu, twierdzą, że większość pomysłów, która została zrealizowana w tym projekcie, pochodzi od nich, a nie od architekta. Albo została pokazana architektowi na zdjęciach w innych projektach lub w jakichś inspiracjach, a architekt był kreślarzem, który odtworzył myśl klienta i przelał to na papier. Co w takiej sytuacji robić?
Wojtek: Jest takie rozumowanie, że twórcom w rozumieniu prawa autorskiego nie jest ten, który w sposób techniczny wykonuje wizje przekazane mu przez kogoś innego. Więc w oparciu o to rozumowanie można by się pokusić tutaj o taką szkodliwą dla architekta argumentację. Natomiast znowu nie zgodzę się z tym. Jednocześnie po raz kolejny powtórzę, bardzo fascynujące, pouczające jest dyskutowanie na temat tego czy to będzie chronione prawem autorskim, kto będzie autorem, a może będzie współtwórczość klienta i architekta. Natomiast to jest bardzo fascynujące dla osób zajmujących się prawem autorskim, natomiast dla klienta, dla architekta, liczą się praktyczne konsekwencje, w związku z tym znowu będę jak mantra powtarzał: umowa jest jedynym narzędziem, które jest w stanie taką sytuację rozwiązać. Najczęściej w umowie nie będziemy przewidywać wynagrodzenia za stworzenie dzieła w oparciu o prawo autorskie, tylko za podejmowanie określonych czynności na całym etapie pracy. Przy tak skonstruowanej umowie wynagrodzenie nie należy nam się za to, że stworzyliśmy coś, co jest utworem w rozumieniu prawa autorskiego, którego jesteśmy twórcą, tylko wynagrodzenie należy nam się za realizację całej usługi, której efektem może być utwór, ale niekoniecznie musi.
Iza: Ok. Przejdźmy do tej umowy w takim razie. Często pojawiają się takie 2 określenia: autorskie prawo majątkowe i autorskie prawo osobiste. Jaka jest różnica między nimi?
Wojtek: Ja tu zawsze odpowiadam w ten sposób, że autorskie prawa osobiste, to jest taka sfera przeżyć psychicznych, czyli coś niematerialnego. Więź z tym, co stworzyliśmy. Można to porównać do więzi rodziców z dziećmi. Znaczy rodzice zawsze będą rodzicami dzieci i nie da się temu zaprzeczyć. Nawet jeżeli w wyniku jakichś okoliczności ta relacja rzeczywista ulegnie osłabieniu, to formalnie rodzice są rodzicami, dzieci zawsze są dziećmi, w sensie biologicznym można tak powiedzieć. Tak samo jest z prawem autorski, czyli jeśli ja stworzę projekt architektoniczne, to prawa autorskie osobiste mówią tyle, że ja jestem twórcą tego projektu po wsze czasy. Czyli zawsze mam prawo utrzymywać się i przedstawiać jako twórca tego projektu. To jest właśnie taka więź tego twórcy z tym utworem, jak to ładnie się mówi. Natomiast jeśli chodzi o autorskie prawa majątkowe, to tutaj zawsze chodzi o pieniądze, czyli o możliwość zarabiania na swoim utworze. I o ile prawa autorskie osobiste zawsze pozostają przy twórcy, czyli nikt nigdy nie będzie mógł ich odebrać, o tyle twórca autorskie prawa majątkowe może przenieść na konkretną osobę. To znaczy: twórca generalnie ma prawo decydować co się stanie z jego utworem i w ramach tej decyzji może przenieść swoje prawa majątkowe na swojego klienta i teraz to klient będzie mógł decydować, czy utwór rozpowszechni w internecie, czy rozpowszechni w książce. Tu pojawiają się takie pojęcia, jak pola eksploatacji. Krótko mówiąc, można sobie wbić do głowy: prawa autorskie osobiste – niezbywalne, nieprzenaszalne, na zawsze jestem twórcą utworu, prawa autorskie majątkowe – sposoby korzystania z utworu, żeby na nim zarabiać i tutaj już te prawa mogę przenieść. Trochę filozoficzna jest ta koncepcja, ale… ale wyjaśnia.
Iza: Ale wyjaśnia. Jak w takim razie skonstruować umowę, żebyśmy zostawili przy sobie prawa do projektu, ale udostępnili go klientowi, aby mógł zrealizować nasz projekt?
Wojtek: Jak to zrobić w umowie? Bardzo prosto. Można to wręcz taki słowami opisać, podobnymi jak Ty się przed chwilą posłużyłaś, czyli krótko mówiąc, można nawet nie przenosić autorskich praw majątkowych, tylko można zawrzeć postanowienie w stylu: architekt udziela klientowi zezwolenia na realizację jednej inwestycji według projektu, w której ten projekt został stworzony. I to ogranicza klienta tyko w tym, że może ograniczać klienta tylko dla konkretnej inwestycji, dla tego konkretnego zamierzenia i wtedy w ogóle nie dochodzi do przeniesienia autorskich praw majątkowych. Czyli prawa zarówno majątkowe jak i osobiste zostają po stronie twórcy, architekta. Natomiast architekt, można powiedzieć, udziela licencji, udziela zgody.
Iza: No właśnie, wspomniałeś o tej licencji. To też się często spotyka w rozmowach między architektami, że oni swoim klientom udzielają licencji. Tutaj też pojawia się taki rozłam, ponieważ, z tego co zdążyłam się zorientować, ta licencja jest wyłączna i niewyłączna. I tu znowu pojawia się pytanie, o co chodzi?
Wojtek: Licencja wyłączna to jest taka licencja, której możesz udzielić tylko jednej osobie. Czyli ta osoba ma pewność, że tylko ona może z tego utworu korzystać i nikt więcej, czyli nikomu więcej tej licencji nie udzielisz. Natomiast licencja niewyłączna to jest taka licencja, która sprawia, że Ty możesz wylicencjonować ten utwór dowolnej liczbie osób równolegle. Np. kojarzę taki serwis w internecie, za pośrednictwem którego można sobie kupić jakiś projekt domu gotowy, z jakiegoś repozytorium, więc zakładam, że tu jest licencja niewyłączna, czyli tego samego dnia może kupić ten projekt 100 osób. Każdy będzie uprawniony do korzystania z niego. W przypadku licencji wyłącznej nie byłoby to możliwe, bo udzielając licencji wyłącznej, zobowiązujesz się, że nie udzielisz takiej licencji nikomu innemu.
Iza: Czyli w przypadku pracy architekta, tworzonych wizualizacji czy zdjęć, bardziej korzystne od strony architekta będzie udzielenie klientowi licencji niewyłącznej, czyli z tego co zrozumiałam, klient będzie miał możliwość zrealizowania tego projektu, a my będziemy mogli dalej posługiwać się wizualizacjami czy projektami, żeby chociażby zareklamować nasz biznes.
Wojtek: Dokładnie tak, choć z tym zareklamowaniem biznesu trzeba być ostrożnym. Przy zareklamowaniu biznesu najczęściej spotykam się z sytuacją, w której architekt chce po zrealizowaniu przez klienta inwestycji zrobić zdjęcia tej inwestycji i sobie je upowszechniać u siebie. Wtedy też warto to w umowie przewidzieć. To znaczy przewidzieć takie prawo formalnie po stronie architekta, bo często pojawiają się sytuacje sporne, w których klient stwierdza: a co pan tu będzie fotografował w moim prywatnym mieszkaniu? Ja się na to nie godzę. No i pojawia się problem. Gdy sobie to w umowie przewidzimy, to mamy procedurę na wypadek takiego sporu. Znowu dochodzimy do mojego ulubionego etapu w pracy z klientami, czyli przygotowania umowy. I teraz podkreślę: nie chodzi o umowę ściągniętą z Internetu, chociaż pewnie w internecie też jest sporo fajnych umów, natomiast chodzi o taką umowę, która ograniczania się do stwierdzenia: architekt zobowiązuje się wykonać projekt, a zamawiający zapłaci mu za ten projekt. Taka umowa jest bezwartościowa, takie zobowiązania wynikają z samego ustnego dogadania się. Chodzi o to, że kiedy wiążemy się umową z klientem, to żeby przewidzieć ścieżki wyjścia wszystkich tych sytuacji, które jesteśmy sobie w stanie wyobrazić, że pójdą źle. Jeżeli już jakiś czas pracujemy w branży, to wiemy, co najczęściej idzie źle i w umowie to przewidzimy. A jeśli dopiero zaczynamy, no ta warto się wesprzeć prawnikiem, który ma doświadczenie w danej branży, po to, żeby on nam powiedział, co nas złego może spotkać.
Iza: Dokładnie. Na początku mojej działalności moja umowa była dosyć skromna. Aktualnie liczy 10 stron i stale się powiększa, właśnie dlatego, że co jakiś czas borykam się z sytuacją, która nie została w umowie przewidziana i która pozostawia jakieś pole do domysłów czy własnej interpretacji.
Wojtek: A domysły to najgorsze, co może być, ponieważ… akurat to jest dobre, jako ludzie się różnimy i różne fakty interpretujemy różnie, natomiast z punktu interpretacji umowy to jest jednak negatywne, bo nam się wydaje, że umowa w danej sytuacji mówi to, a drugiej stronie wydaje się, że mówi coś zupełnie innego. Dlatego im bardziej precyzyjnie i im więcej szczegółów, to lepiej dla naszych interesów. Szczególnie, że rzeczywiście w tej branży architektów wnętrz tych potencjalnych konfliktów z klientami jest sporo. To jest taka usługa zwiększonego ryzyka.
Iza: No dokładnie. Jednak tych możliwości konfliktowych na każdym etapie mogłabym podać bez liku, ale to, co mnie dziwi, jeśli chodzi o nastawienie niektórych architektów, to to, że oni nie chcą rozszerzać swojej umowy, ponieważ obawiają się, że jeśli klient dostanie wzór umowy, który ma więcej niż 3 strony, to on po prostu nie podpisze z nimi umowy. Przestraszy się zapisów albo nie będzie chciało mu się jej czytać i taki architekt zwykle robi bardzo krótką umowę, 2-3 stronicową, opisującą z grubsza zakres umowy, wynagrodzenie i czas realizacji. Co w tej sytuacji zrobić? Jak przekonać taką osobę, że jednak ta umowa ma za zadanie chronić przede wszystkim interesy jeden i drugiej strony i podpisywana jest na te złe czasy, nie na te dobre.
Wojtek: Życie je przekona. Jak Ciebie przekonało. To jest najlepsza nauka. Co do argumentu, że druga osoba będzie negatywnie nastawiona: wszystko zależy od tego, jak ta umowa będzie wyglądać. Bo umowa umowie nierówna. Spójrz chociażby na umowy, które podpisujesz na telefonie komórkowym. One są tragiczne w wyglądzie. To jest ściana tekstu, 10 stron i do końca nie wiesz, co podpisujesz. Natomiast naprawdę można stworzyć umowę szczegółową, a jednocześnie przyjazną. Wszystko zależy od redakcji, wszystko zależy od logicznego powiązania poszczególnych postanowień, wszystko zależy trochę też od warsztatu prawnika. To są moje doświadczenia, ponieważ często spotykam się z umowami, które są pisane przez prawników, ale są pisane bezrefleksyjnie, wyłącznie pod kątem postanowień prawnych, a przecież umowa jest środkiem do łączenia dwóch stron, więc przygotowując jakąkolwiek umowę oczywiście warto myśleć o reakcji drugiej strony, ale też od razu sobie nie wbijać do głowy, że ta reakcja musi być negatywna. Bo jeżeli ja odpowiednio tę umowę zaprojektuję, to wręcz odwrotnie: ci moi klienci powiedzą „wow, po raz pierwszy widzę taką umowę, która rozwiązuje wszystkie nasze problemy potencjalne na etapie współpracy, a jednocześnie jest napisana tak, że ją rozumiem”. I wtedy, można powiedzieć, nasz odbiór jako profesjonalisty jest większy. Więc nie zakładałbym czarnych scenariuszy, tylko skupił się na tym, żeby to po prostu dopieścić.
Iza: Ok. Trochę zeszliśmy z tematu praw autorskich na umowę, co też jest bardzo ważnym tematem i mam nadzieję, że będziemy mogli wkrótce na ten temat porozmawiać. Ale chciałam się jeszcze Ciebie zapytać: w jakich sytuacjach może dochodzić do łamania prawa autorskiego architekta? Czy możesz podać takie przykłady, w których sytuacjach być szczególnie wyczulonym?
Wojtek: Przykład pierwszy podałaś Ty, na samym początku naszej rozmowy. Taki przykład najbardziej dobitny, z wykorzystaniem Twoich własnych zdjęć i tu sytuacja jest chyba oczywista. Inne przykłady w zasadzie będą się opierać na tym samym. Może niekoniecznie na zdjęciach, ale np. na wzięciu czyjegoś projektu i przedstawianiu go jako swojego, czyli krótko mówiąc, o plagiacie właśnie. Inne naruszenie, to może być, np. nieuprawnione ingerowanie w cudzy projekt. W architekturze wnętrz to pewnie nie do końca jest duży problem, ale w architekturze taki problem się pojawia, np. wtedy, kiedy zatrudniamy architekta, on przygotowuje nam projekt, nasze drogi się rozchodzą, a potem chcemy powierzyć modyfikację tego projektu komuś innemu. Jeżeli nie zadbaliśmy w umowie o to, żeby mieć takie prawo, to ten drugi architekt, ingerując w projekt innego architekta, tak naprawdę dopuszcza się naruszenia praw tego pierwszego. Natomiast, jak mówię, w architekturze wnętrz trochę ciężko sobie to wyobrazić, również dlatego, że, po pierwsze, to naruszenie będzie trudniej wykrywalne, a po drugie, jego ranga może być jak gdyby nieco niższa z praktycznego punktu widzenia.
Iza: No to taki przykład. Kiedy przychodzi do mnie klient z gotowym projektem swojego domu, który zakupił, chociażby przez Internet, albo z projektem mieszkania w stanie developerskim, które zostało zaprojektowane przez pracownię opracowującą projekt całego budynku, czy ja, jeśli przestawiam na projekcie ściany działowe, zmieniam funkcje jakiegoś pomieszczenia, dodaję jakieś elementy w obrębie tego lokalu, łamię prawa autorskie tej pracowni lub tego architekta?
Wojtek: No wiesz, Ty to niekoniecznie, bo Ty nie będziesz tego projektu rozpowszechniać. Klient będzie z niego korzystał, więc w Twoim interesie jest odebranie krótkiego oświadczenia od klienta, w którym klient przedstawiając Ci jakikolwiek projekt, oświadcza, że jest uprawniony, żebyś Ty go modyfikowała. I tyle. Czyli znowu – umowa. Przepraszam, ale ten temat ciągle wraca.
Iza: Tego zapisu w swojej umowie jeszcze nie mam, także cenna uwaga. Wojtku, jeszcze tak: cały czas będę wracała do tych praw autorskich…
Wojtek: Znaczy wiesz, jeszcze Ci przerwę na chwilę, bo oczywiście teoretycznie to naruszenie, bo wkroczenie w cudzy projekt. Tylko jest teraz pytanie jak ten biedny twórca pierwszego projektu ma się o tym dowiedzieć, jeżeli, np. jest to tylko projekt wnętrza, które z założenia nie będzie komunikowane publicznie, tylko będzie po prostu czyimś wystrojem wewnętrznym? Jak ten pierwszy projektant ma się dowiedzieć, że ten drugi wprowadził modyfikacje i jak ma się w ogóle dowiedzieć, że ten inwestor zrealizował to według takiego zmienionego projektu? Bo jeżeli mówimy o projektach budynków przestrzeni publicznej, to sytuacja jest nieco inna, ale przy projektach wnętrz to zidentyfikowanie naruszenia jest trudne.
Iza: Na to chyba mam odpowiedź. Bo jeśli architekt zrealizuje sesję zdjęciową tego mieszkania, która zostanie opublikowana na łamach jakiegoś magazynu wnętrzarskiego, to jest szansa na to, że autor projektu całego budynku może rozpoznać to mieszkanie ze swojego dzieła, ze swojego projektu.
Wojtek: No i zacznie się teraz spór, czy ta modyfikacja to jest wkroczenie w prawa autorskie, czy to może jest już całkowicie nowy, niezależny utwór. Może delikatnie inspirowany, ale w zasadzie całkowicie nowy. Często ciężko gdzieś tę granicę przedzielić, szczególnie w projektach wnętrz, bo teraz dla przykładu dla laików powiedzmy, że, np. przestawisz w tym projekcie szafę w inne miejsce. No i czy w związku z tym naruszyłaś integralność projektu i czy w związku z tym doszło do naruszenia, i czy w ogóle można mówić o jakimś naruszeniu, bo przecież gdzie jest naruszenie takie uchwytne?
Iza: No Ty mi powiedz.
Wojtek: W zasadzie dla mnie w praktyce jest nieuchwytne, no bo teraz możemy przedstawić zarzut: a może w tym zdjęciu to jest projekt czyjś inny. W sensie, jak ten twórca pierwotny będzie w stanie wykazać, że to on jest akurat twórcą projektu tego konkretnego wnętrza? Ja jakoś mocno też nie siedzę w architekturze wnętrz, więc też nie mam wyobrażenia jak bardzo oryginalne i jak bardzo kreatywne i twórcze mogą być te projekty. Taki jestem trochę prosty chłop, który uważa, że mieszkanie jest do mieszkania i ciężko jest tam coś wymyślić więcej, ale być może rzeczywiście.
Iza: Wiesz, czasem są to naprawdę bardzo szalone pomysły, kiedy przestawia się całą funkcję mieszkania. Przenosi się kuchnię w zupełnie inne miejsce i cóż, tutaj mówimy również o podziale mieszkania dwupokojowego na trzypokojowe. Także też zmieniamy ilość pomieszczeń.
Wojtek: No tak, tylko teraz zobacz: utworem będzie ten projekt, czyli jakiś tam rzut, jakaś tam wizualizacja i według projektu zostało zrealizowane wnętrze. I teraz, czy samo zdjęcie wnętrza zrealizowanego odmiennie w stosunku do tego pierwotnego projektu będzie naruszeniem praw autorskich do wizualizacji, wkroczeniem w integralność tego projektu? Nie podejmuję się rozstrzygnąć. Bardzo nie zazdroszczę jakiemukolwiek sądowi, jeżeli kiedykolwiek taka sprawa się przed nim pojawi, a nie sądzę, żeby się pojawiła, bo każdy rozsądny prawnik powie zwaśnionym stronom, że: ok., procesujcie się, ale nawet nie wiadomo za bardzo jakiego biegłego tu powołać.
Iza: No właśnie, ale zastanawia się czy dużo w ogóle takich spraw o łamanie prawa autorskiego toczy się w polskich sądach.
Wojtek: A nie wiem, nie prowadzę statystyk. I też, szczerze mówiąc, z założenia nie angażuję się w sprawy sporne, bo jakoś toczenie sporów jest mi trochę obce. Nie do końca utożsamiam się z naszą polską kulturą prawną pod tytułem „zawsze muszę komuś na siłę udowodnić swoją rację w sądzie”, więc tak jakby skupiam się na przysłowiowym zapobieganiu niż leczeniu. Pewnie dlatego tak wielokrotnie podczas tego odcinka…
Iza: Mówisz o umowie.
Wojtek: …wspominałem słowo klucz, znaczy umowa.
Iza: Znasz w ogóle jakieś takie głośne sprawy na temat ochrony prawa autorskiego w Polsce lub na świecie?
Wojtek: Głośne… głośne, to to, co mi przychodzi, to ostatni zalążek sprawy, czyli roszczenie pana Andrzeja Sapkowskiego skierowane do CD projektu, natomiast to jest w ogóle oderwane od architektury. Co do architektury, to nie kojarzę. Nic sobie nie przypomnę z głowy i generalnie w tym zakresie się nie przygotowałem, muszę się przyznać. Pewnie można by znaleźć dużo takich przykładów, bo, np. mam na półce dwie ciekawe książki: „Zabawy z prawem autorskim” oraz „Ilustrowany podręcznik prawa autorskiego”. W końcu doczekaliśmy się w Polsce publikacji, które pokazują konkretne przykłady na zdjęciach i prawdopodobnie, gdyby tam podrążyć, to znajdziemy takie konkretne przykłady również w zakresie architektury. Przypomniała mi się kwestia z architektury. Wprawdzie nie wiem, czy to się skończyło procesem i na pewno nie w Polsce, natomiast nie wiem, czy kojarzysz taką instalację artystyczną jak, np. obudowywanie jakiegoś budynku folią do pieczenia, kolokwialnie mówiąc? Czyli robienia jakiejś bryły na jakimś budynku, jak gdyby opakowywanie go. To bodajże było opakowywanie Lifestagu, bodajże było opakowywanie jakiegoś mostu i teraz było pytanie: czy to opakowanie tego budynku to jest nowy utwór, czy to jednak czynność stricte techniczna, bo polega na opakowaniu już istniejącego utworu, jego bryły i kształtów. To jest problem sztuki współczesnej, która poszła tak daleko, że nie mamy wątpliwości, że pewne instalacje są sztuką, ale jednocześnie mamy wątpliwości czy podlegają ochronie prawa autorskiego. Jeżeli miałabyś wśród swoich odbiorców osoby zainteresowane prawami autorskimi i publikacjami na ten temat, to polecam się rozejrzeć na rynku za książką pt. „Zabawy z prawem autorskim” oraz „Ilustrowany przewodnik po prawie autorskim”, bo tam znajdziemy mnóstwo przykładów obrazkowych, gdzie to wszystko jest omówione.
Iza: Wojtku, wspomniałeś o inspiracji i o plagiacie. Czy w prawie te dwa słowa są jakoś zdefiniowane? Czy moglibyśmy w ogóle odróżnić to, co jest inspiracją czyimś projektem od tego, co już jest plagiatem?
Wojtek: Nie mamy oczywiście żadnych zero jedynkowych wskazań. Na tym polega przekleństwo i urok prawa autorskiego. Natomiast to pojęcie inspiracji, plagiatu bierze się z bardziej podstawowej kwestii. Ustaliliśmy na samym początku, że w prawie autorski ochronie podlega utwór. Utwór jako przejaw działalności twórczej o indywidualnym charakterze. Żeby nie było zbyt miło i zbyt przyjemnie i żeby prawnicy mieli o czym mówić, te utwory się dzieli na utwory pierwotne, utwory zależne, utwory inspirowane. Utwór pierwotny to jest oczywiście ten, który powstał jako pierwszy. Natomiast utwór zależny to jest utwór, który korzysta z utworu pierwotnego w jakiś sposób go opracowując. Tłumaczenie, adaptacja filmowa, adaptacja teatralna, przerobienie książki na słuchowisko. Jest jeszcze ta trzecia kategoria, jak utwór inspirowany. Tutaj pięknie mówi się, że jest to utwór powstały w wyniku podniety czyimś innym utworem. Oczywiście powstaje pytanie, jak odróżnić teraz utwór zależny od utworu inspirowanego. Czyli jak mocno trzeba się zainspirować, jak mocno trzeba stworzyć coś nowego, żeby nie wpaść w utwór zależny. Dlaczego ma to znaczenie? Dlatego, że o ile utwór inspirowany jest uznawany za całkowicie samodzielny utwór, z którego można korzystać bez jakiegokolwiek pytania o zgodę twórcę tego utworu, którym się inspirowaliśmy, o tyle z utworem zależnym jest ten problem, że na korzystnie z niego trzeba mieć zgodę twórcy pierwotnego utworu. Tu oczywiście powstaje pytanie jak je odróżnić. Co więcej, pojawia się jeszcze kwestia plagiatu. Tylko, że plagiat to już nie jest ani utwór zależny, ani utwór inspirowany. Plagiat to jest sytuacja, w której ja sobie przywłaszczam autorstwo cudzego utworu. Czyli robię coś takiego samego bądź rozpowszechniam czyjś utwór podpisując, że jest mój. To będzie wtedy taki plagiat całościowy. Plagiat całościowy – najprostsza forma. Jest jeszcze taki plagiat częściowy, kiedy wycinam tylko części i próbuję je przemycić w swoim utworze. Czyli mam jakieś tak swoje twórcze części, ale jednocześnie wykorzystuję czyjeś rzeczy, sprytnie je mieszając do moich i wtedy też mówimy o takim plagiacie ukrytym. Podejmujemy takie działania, żeby ukryć, że to jest plagiat. Wracając do Twojego pytania i porzucając te dywagacje dotyczące rodzajów utworów i rodzajów plagiatów, to nie da się stworzyć jednoznacznej granicy kiedy jest inspiracja a kiedy plagiat. Generalnie każdą sytuację trzeba analizować indywidualnie i tu nie chodzi o to, żeby stworzyć zatrudnienie prawnikom, choć może po części jednak tak, chodzi o to, że nie ma żadnej takiej granicy pt. jeżeli różni się o 45%, to jest plagiat, jeżeli różni się o 75%, to już nie jest to plagiat. Musimy zawsze patrzeć na element twórczy, czyli jeżeli zobaczyłem jakiś projekt i zainspirował mnie on tak mocno, że stworzyłem mega twórczą wariację na jego temat, to będzie mój własny utwór inspirowany. Ale jeżeli zmieniłem jakiś drobiazg, to jest duże ryzyko, że pójdziemy w plagiat. No i znowu, na podstawie utworów architektonicznych, gdy chodzi o architekturę wnętrz, rozgraniczenie tych dwóch sfer jest szczególnie trudne, bo do tego przykładu, którego używałem już wielokrotnie – czy przestawienie szafy spowoduje powstanie nowego utworu, czy może będzie to opracowanie utworu pierwotnego, a może szafa została przestawiona o taki kąt, że jest to utwór inspirowany, a może twórca pierwotny będzie twierdził, że to plagiat? Jak widzisz opcji jest wiele i trudno to jednoznacznie powiedzieć. To jest też to przekleństwo udzielania porad w tych kwestiach, bo generalnie ludzie słuchając tego odcinka podcastu czy też przychodząc do prawnika zajmującego się prawem autorskim, chcą prostej i klarownej odpowiedzi. A odpowiedź zawsze brzmi: to zależy. Wtedy opada kurtyna, człowiek wychodzi, mówi: zapłaciłem pieniądze, a on sobie pogadał.
Iza: Chyba tutaj wracamy do tego, co powiedziałeś na początku, że lepiej zapobiegać niż leczyć i w kwestii praw autorskich odnosiłeś się słusznie do dobrze skonstruowanej umowy. Jak w takim razie chronić się przed plagiatem? Jak chronić nasz utwór, nasz projekt, nasze dzieło przed tym, żeby nie zostało przez kogoś jawnie splagiatowane? Nie mówię tutaj o inspiracji, bo wiadomo, że nawet ja proszę swoich klientów o to, aby przysłali mi zdjęcia wnętrz, które im się podobają, aby było mi łatwiej wyczuć pewien gust i styl, którym będę podążała, przygotowując im projekt. Tutaj mam na myśli taką sytuację, w której widzę mój kreatywny, nowatorski pomysł, który został przeniesiony jeden do jednego do innego projektu.
Wojtek: Wiesz co, uchronić niestety się nie da. W szczególności, gdy mówimy o takim globalnym wykorzystaniu, to znaczy, tak jak wspomniałem, w relacji z klientem w umowie jesteś w stanie zabezpieczyć się przed tym, żeby on go nie wykorzystywał. Natomiast nie ma takiej metody, żeby zabezpieczyć ten projekt przed całym światem. Prawa autorskie tak naprawdę działają następczo, czyli dopiero, gdy dojdzie do naruszenia albo gdy dojdzie do zagrożenia naruszeniem. Po Twojej stronie uaktywniają się pewne roszczenia, które pozwalają Ci się przed tym bronić bądź zniwelować skutki. Natomiast nie ma żadnego takiego złotego zaklęcia, które wypowiesz, napiszesz gdzieś czy też cokolwiek innego z nim zrobisz i nagle okaże się, że ktoś tego nie skopiuje. Krotko mówiąc, przed skopiowaniem uchronić się nie da, ale przy takim pytaniu nie mogę pominąć wątku filozoficznego, światopoglądowego, którym jestem nasiąknięty po weekendzie. Byłem na takim sympozjum, gdzie rozmawialiśmy o aktywach niematerialnych i o tym, czy rzeczywiście warto z góry nastawiać się na ich silną ochronę. Padło takie fajne stwierdzenie ze sceny: „nie bój się bycia skopiowaną, bój się bycia pominiętą”. Wrzucając coś do Internetu nie uchronisz się przed tym, że ktoś coś skopiuje, ale ta maksyma dotyczy licencji creative commons, czyli takiej otwartości w dzieleniu się swoimi projektami, swoją wiedzą, swoimi utworami. Przykładowo, udostępniasz swój projekt na licencji creative commons: ta licencja oznacza, że na określonych warunkach ktoś może z tego projektu skorzystać, ale podstawowym warunkiem tej licencji jest to, żeby Ciebie oznaczył jako twórcę. To jest takie podejście, które coraz bardziej kiełkuje, czyli nie traktujemy tego zagrożenia przed skopiowaniem jako zagrożenia, tylko pewnej możliwości zbudowania zasięgu. Możesz albo bardzo restrykcyjnie chronić swoje utwory, albo starać się, żeby docierały do jak największej ilości osób z oznaczeniem Ciebie jako twórcy, co sprawia, że świadomość Twojej marki, świadomość Ciebie też jest większa. Więc taki wątek bym tylko wtrącił, już nie rozwlekając się. Natomiast podkreślę, jeżeli komuś zależy na 100% ochronie swoich utworów, to nie ma takiej możliwości, tym bardziej, że prawa autorskie nie przewidują żadnego modelu rejestrującego, jak, np. w przypadku znaków towarowych. Nie można pójść do żadnego urzędu i zastrzec sobie swojego utworu. Niestety, nie mam tu dobrych wiadomości.
Iza: Nie wiem, czy udało nam się wyczerpać temat prawa autorskiego, plagiatu, inspiracji i tego wszystkiego, co wiąże się z efektem pracy architekta, ale mam nadzieję, że naszym słuchaczom trochę przejaśniło się w głowach. Wojtku, bardzo Ci dziękuję za tę rozmowę i za to, że ponownie przyjąłeś zaproszenie do mojego podcastu i mam nadzieję, że ta rozmowa otworzyła nam możliwość spotkania się ponownie, tym razem w temacie umowy projektowej.
Wojtek: Cała przyjemność po mojej stronie. Mam nadzieję, że się spotkamy i powiem więcej. Jak będziemy rozmawiać o umowach, to będzie więcej konkretnych odpowiedzi i więcej konkretnych rozwiązań, bo w przypadku umów da się zarekomendować pewne konkretne postanowienia i pewne konkretne podejście. Prawa autorskie to jest temat bardzo płynny i od razu przepraszam wszystkich, którzy słuchali tego podcastu, że wychodzą z niego z przemyśleniem, że nadal niewiele wiedzą. Natomiast bardzo podoba mi się takie powiedzenie: wiem, że nic nie wiem. Często jest tak, że im więcej profesjonalista wie, tym coraz mniej wie, bo coraz więcej wie tego, czego może nie wiedzieć. I może tak byśmy zakończyli to nagranie. Polecam się na przyszłość.
Iza: Dzięki, Wojtku i dziękuję Wam za wysłuchanie tego podcastu. Do usłyszenia następnym razem.